wtorek, 26 lipca 2016

26 Bieg Powstania Warszawskiego - czyli jak połączyć pamięć i sportowe emocje.





O tym, że wezmę udział w tym biegu wiedziałem już w zeszłym roku gdy przekraczałem ze spuszczoną głową metę 25 Biegu Powstania Warszawskiego. Była to moja najbardziej sromotna porażka i jednocześnie jedna z najważniejszych lekcji w biegowej przygodzie. Nauczony doświadczeniem i mając za sobą siedem solidnie przepracowanych treningowo miesięcy, stanąłem ponownie roku na linii startu. Tegoroczna i już 26 edycja Biegu Powstania Warszawskiego jest częścią triady biegowej w stolicy o nazwie - Zabiegaj O Pamięć. W jej skład wchodzi jeszcze Bieg Konstytucji z maja oraz Bieg Niepodległości w listopadzie. Tradycyjnie już biorę udział we wszystkich trzech imprezach ale tytułowy wyścig jest wyjątkowo bliski memu sercu. Urodziłem się i wychowałem w Warszawie a historia tego miasta ukształtowała się we wszystkim nam znany sposób. Nie zagłębiając się w szczegóły historyczne to trudno nie zauważyć dziesiątek tablic pamiątkowych upamiętniających męczeńską śmierć naszych rodaków. Chyba każdego wyryte na nich liczby zmuszają do refleksji. W tegorocznym biegu wzięło udział według organizatorów dziesięć tysięcy ludzi, którzy sądzę tak jak ja pobiegli nie tylko dla sportowych emocji ale również aby uczcić w ten sposób pamięć poległych.



Aura tradycyjnie już nie rozpieszczała serwując nam o godzinie 21 blisko 25 stopniową temperaturę i znaczną wilgotność. Nauczeni doświadczeniem organizatorzy wytyczyli w tym roku trasę na jednej pętli co skutecznie uchroniło przed nieporozumieniami jakie miały miejsce podczas minionej edycji biegu. Wszystko przebiegało zgodnie z harmonogramem a po uroczystym odśpiewaniu Roty, startowały kolejne strefy. Niestety z przykrością muszę stwierdzić, że wielu ludziom jak zawsze zabrakło wyobraźni i zajmowane przez nich miejsca w strefach startowych były przeważnie bardzo na wyrost. Jednak skoro nie można nikomu niczego zabronić to trzeba się jedynie do tego przyzwyczaić i uważać na nagle opadających z sił biegaczy przed sobą, którzy potrafią zatrzymać się w miejscu jak słup. Po lekkiej przepychance na starcie dalej trasa bardzo się rozszerzała i dla wszystkich starczało już miejsca. Ulice były dobrze zabezpieczone i oznakowane a nawet pod nogi nie wyskoczyła nam żadna pani z pieskiem na smyczy, zdegustowana rozbieganą hordą blokującą ulice. Wszystko szło zgodnie a zaplanowane tempo 5:00 wydawało się mieć jeszcze pewien zapas. Zbieg ślimakiem na Karowej w dół dał dodatkowy czas na odpoczynek a dalej szło gładko przez Powiśle. Po piątym kilometrze pokusa aby przyśpieszyć była coraz większa ale całe szczęście zwyciężył zdrowy rozsądek bo jak się okazało czekała na nas jeszcze znaczna pułapka. Trasa prowadziła bowiem przez tunel pod Wisłostradą o długości ok 900 metrów. Gdy tylko do niego wbiegliśmy dziękowałem sobie w duchu za to, że nie przyśpieszyłem. Mimo włączonych wentylatorów, którym towarzyszył tupot setek nóg, powietrze niemal tam stało i sprawiało wrażenie mocno już używanego przez poprzednie grupy biegaczy. Nagle sił zaczęło ubywać a zaplanowane tępo okazało się wystarczające a na końcu tej biegowej niespodzianki zamiast przysłowiowego światełka czekał na nas oczywiście podbieg prowadzący już na prostą Wisłostradę. Do mety pozostało około trzech kilometrów i był to moment na odzyskanie oddechu przed finiszem. Doping kibiców i niesamowite kolory Tańczących Fontann skutecznie dodały mi sił gdyż po minięciu flagi z 9 kilometrem zacząłem lekko przyśpieszać. Znałem tą trasę doskonale i wiedziałem o dwóch lekkich podbiegach na ostatnim kilometrze. Siłowo byłem jednak dobrze przygotowany a nogi nie odmawiały posłuszeństwa. Wpadłem ostatecznie na metę dysząc jak parowóz z pulsem jakiego już dawno u siebie nie widziałem. Ale nowy rekord był mój i to poprawiony o prawie 4,5 minuty. Oficjalny pomiar czasu to 49:22 co dało mi 1961 miejsce w kategorii open i 782 w M30. Przyznam, że jestem bardzo zadowolony z rezultatu zwłaszcza, że wynik osiągnięty został z treningu maratońskiego :)



Na trasie miała miejsce jednak pewna sytuacja, którą będę na pewno pamiętał dłużej niż obecną życiówkę. Gdzieś na Powiślu stał bowiem przy trasie starszy mężczyzna, który bił nam wszystkim brawo i głośno dziękował za to, że biegniemy. Pozdrowiłem go gestem mijając i gdy miałem go już kilkanaście metrów za plecami usłyszałem za co był nam tak wdzięczny. Walczył bowiem w Powstaniu i dziękował nam wszystkim za uczczenie rychłej rocznicy wybuchu powstania. Mam jedynie nadzieję, że ten starszy Pan wie jak bardzo my jesteśmy mu wdzięczni a pamięć o nim i jego towarzyszach będzie żyła w nas na zawsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz