czwartek, 27 października 2016

Asfalt vs leśne ścieżki, czyli odwieczna walka biegowego dobra ze złem.


 
Takie dylematy towarzyszą mi na każdym treningu. Co tu wybrać?



Czy ktoś z Was zaczynając biegać, zastanawiał się po czym? Wydaje mi się mało prawdopodobne, żeby przed wybraniem się na pierwsze treningi, większość z nas rozmyślała o plusach i minusach podłoża, po jakim będziemy się poruszali. Osobiście często nie wiedziałem nawet, gdzie pobiegnę, co kilka razy doprowadziło do sytuacji, że ledwo starczało sił na powrót :) Nie twierdzę, że taka beztroska biegowa wolność to złe czy błędne podejście. Każde podejście do biegania jest dobre, jeśli sprawia nam przyjemność i nie odbija się niekorzystnie na naszym zdrowiu. Jeśli jednak chcemy konsekwentnie realizować swoje wyznaczone cele, to rozsądne wydaje się planowanie treningów we wszystkich ich aspektach, łącznie z podłożem.

Biegowa zguba. Zapytajcie swojego ortopedy z NFZu :)


 Mogę oczywiście być w błędzie, ale uważam, że aby poprawnie rozwijać się biegowo, powinniśmy realizować swoje treningi na wszystkich rodzajach nawierzchni. Owiany zła sławą asfalt i jeszcze bardziej zabójcza kostka brukowa są nam niestety absolutnie niezbędne, jeśli chcemy startować w biegach ulicznych. Nasze ciało poniekąd zapamiętuje podłoże, po jakim biegamy i odpowiednio się do niego adoptuje. Omijanie asfaltu na treningach to pewny sposób na skurcze i boleści na zawodach długodystansowych. Twarde podłoże jest też najlepsze do realizacji treningów szybkościowych, ponieważ oddaje najwięcej energii. Czemu wiec na forach i w wielu publikacjach w internecie jesteśmy straszeni poniszczonymi kolanami i niechybnym kalectwem spowodowanym bieganiem po ,,twardym''? 

 
A to już diabelstwo w czystej postaci. Lepiej zostać w domu.


 Okazuje się, że często za nasze urazy czy kontuzje obwiniamy asfalt, a nie słabe mięśnie stabilizujące stawy i cały korpus. Bo przecież wszyscy lubią biegać, ale męczenie się na siłowni czy na karimacie w domu to już nie jest taka frajda. Endomondo nie pokaże wszystkich zrobionych przez nas brzuszków, przysiadów czy ilości upadków z bosu. Nie będzie z tego tytułu lików na Facebooku i tak lubianego uznania wśród starych znajomych za coraz większą ilość pokonywanych kilometrów. Dystanse rosną, a kopytka bolą coraz bardziej przez ten głupi asfalt, bo przecież nie przez naszą nie do końca poprawną technikę. Dla przykładu czy biegając po asfalcie, słyszycie tupot swoich kroków? Jeśli tak to trzeba się chwilę zastanowić, bo siłę uderzenia o asfalt przyjmują (zamiast przejmować) wówczas nasze kości, mięśnie i ścięgna. Nawet najlepiej amortyzowane buty w 100% nie wytłumią takich przeciążeń. Spróbujcie wyciszyć swój biegowy krok i zdobyć się na trening uzupełniający, a sami się przekonacie, jak wielka będzie ulga dla waszego ciała i o ile mniejsze zmęczenie. Proponuję więc, zamiast winić asfalt, zrobić rachunek sumienia czy robimy wszystko, co niezbędne, aby samemu nie robić sobie krzywdy podczas treningów.

 
Zbawienie czy kolejne niebezpieczeństwo?


 Z drugiej strony tej biegowej barykady mamy więc las. Leśny dukt jest podłożem zdecydowanie bardziej miękkim, ale też bardziej wymagającym. Żeby wybić się z miękkiej, leśnej ściółki, musimy włożyć w to zdecydowanie więcej siły. Często napotykane na szlaku zbiegi i podbiegi dodatkowo podkręcają nam śrubę i czyniąc trening w terenie wyjątkowo pożytecznym. Dodatkowo bieganie po lesie po nierównej nawierzchni, rozwija w nas czucie własnego ciała w przestrzeni, jednocześnie zmuszając do pracy mięśnie i ścięgna, które niemal nie pracują na asfalcie. Jednak to, co dla biegaczy o pewnym stażu może być budujące, dla osób dopiero zaczynających swoją przygodę z bieganiem stanowi pewne zagrożenie. W lesie zdecydowanie łatwiej o skręcenie jakiegoś stawu czy o wywrotkę przez wystający korzeń. Poślizgi na błocie, mokrych liściach czy sypkim piachu to tylko niektóre z atrakcji czekających na nas leśnych ścieżkach. Jak widać, moi drodzy uciekając z betonowej pułapki miast, wpadamy prosto w paszczę matki natury. I znowu z pomocą możemy przyjść sobie tylko i wyłącznie my sami realizując skrupulatnie ćwiczenia siłowe, rozciągające i stabilizujące. 

 Reasumując moje rozważania, trzeba znaleźć dla siebie rozsądny kompromis i przyjąć raz na zawsze osobistą odpowiedzialność za swoje bieganie. Osobiście wszystkie spokojne wybiegania i wycieczki biegowe realizuję na mieszanej trasie. Staram się tak zaplanować sobie pętlę, żeby 50% drogi pokonać na asfalcie a drugą połowę na miękkim leśnym podłożu. Wyjątkiem od tej zasady są treningi siły biegowej, które realizuję wyłącznie w lesie oraz najdłuższa wycieczka w miesiącu, robiona wyłącznie na asfalcie. Szybsze akcenty to zupełnie inny temat, ale biegając wolne rozbiegania na mieszanym podłożu można znacznie zwiększyć ogólną objętość treningową.

Najważniejsze jednak przesłanie tego nieco przydługiego wpisu sprowadza się do jednego. To nie pogoda, nawierzchnia czy zazwyczaj nawet nie buty, decydują czy skończymy trening z kontuzją, czy nie. Tylko nasze lenistwo i brak konsekwencji w realizacji wszystkich około biegowych ćwiczeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz