czwartek, 27 października 2016

Asfalt vs leśne ścieżki, czyli odwieczna walka biegowego dobra ze złem.


 
Takie dylematy towarzyszą mi na każdym treningu. Co tu wybrać?



Czy ktoś z Was zaczynając biegać, zastanawiał się po czym? Wydaje mi się mało prawdopodobne, żeby przed wybraniem się na pierwsze treningi, większość z nas rozmyślała o plusach i minusach podłoża, po jakim będziemy się poruszali. Osobiście często nie wiedziałem nawet, gdzie pobiegnę, co kilka razy doprowadziło do sytuacji, że ledwo starczało sił na powrót :) Nie twierdzę, że taka beztroska biegowa wolność to złe czy błędne podejście. Każde podejście do biegania jest dobre, jeśli sprawia nam przyjemność i nie odbija się niekorzystnie na naszym zdrowiu. Jeśli jednak chcemy konsekwentnie realizować swoje wyznaczone cele, to rozsądne wydaje się planowanie treningów we wszystkich ich aspektach, łącznie z podłożem.

Biegowa zguba. Zapytajcie swojego ortopedy z NFZu :)


 Mogę oczywiście być w błędzie, ale uważam, że aby poprawnie rozwijać się biegowo, powinniśmy realizować swoje treningi na wszystkich rodzajach nawierzchni. Owiany zła sławą asfalt i jeszcze bardziej zabójcza kostka brukowa są nam niestety absolutnie niezbędne, jeśli chcemy startować w biegach ulicznych. Nasze ciało poniekąd zapamiętuje podłoże, po jakim biegamy i odpowiednio się do niego adoptuje. Omijanie asfaltu na treningach to pewny sposób na skurcze i boleści na zawodach długodystansowych. Twarde podłoże jest też najlepsze do realizacji treningów szybkościowych, ponieważ oddaje najwięcej energii. Czemu wiec na forach i w wielu publikacjach w internecie jesteśmy straszeni poniszczonymi kolanami i niechybnym kalectwem spowodowanym bieganiem po ,,twardym''? 

 
A to już diabelstwo w czystej postaci. Lepiej zostać w domu.


 Okazuje się, że często za nasze urazy czy kontuzje obwiniamy asfalt, a nie słabe mięśnie stabilizujące stawy i cały korpus. Bo przecież wszyscy lubią biegać, ale męczenie się na siłowni czy na karimacie w domu to już nie jest taka frajda. Endomondo nie pokaże wszystkich zrobionych przez nas brzuszków, przysiadów czy ilości upadków z bosu. Nie będzie z tego tytułu lików na Facebooku i tak lubianego uznania wśród starych znajomych za coraz większą ilość pokonywanych kilometrów. Dystanse rosną, a kopytka bolą coraz bardziej przez ten głupi asfalt, bo przecież nie przez naszą nie do końca poprawną technikę. Dla przykładu czy biegając po asfalcie, słyszycie tupot swoich kroków? Jeśli tak to trzeba się chwilę zastanowić, bo siłę uderzenia o asfalt przyjmują (zamiast przejmować) wówczas nasze kości, mięśnie i ścięgna. Nawet najlepiej amortyzowane buty w 100% nie wytłumią takich przeciążeń. Spróbujcie wyciszyć swój biegowy krok i zdobyć się na trening uzupełniający, a sami się przekonacie, jak wielka będzie ulga dla waszego ciała i o ile mniejsze zmęczenie. Proponuję więc, zamiast winić asfalt, zrobić rachunek sumienia czy robimy wszystko, co niezbędne, aby samemu nie robić sobie krzywdy podczas treningów.

 
Zbawienie czy kolejne niebezpieczeństwo?


 Z drugiej strony tej biegowej barykady mamy więc las. Leśny dukt jest podłożem zdecydowanie bardziej miękkim, ale też bardziej wymagającym. Żeby wybić się z miękkiej, leśnej ściółki, musimy włożyć w to zdecydowanie więcej siły. Często napotykane na szlaku zbiegi i podbiegi dodatkowo podkręcają nam śrubę i czyniąc trening w terenie wyjątkowo pożytecznym. Dodatkowo bieganie po lesie po nierównej nawierzchni, rozwija w nas czucie własnego ciała w przestrzeni, jednocześnie zmuszając do pracy mięśnie i ścięgna, które niemal nie pracują na asfalcie. Jednak to, co dla biegaczy o pewnym stażu może być budujące, dla osób dopiero zaczynających swoją przygodę z bieganiem stanowi pewne zagrożenie. W lesie zdecydowanie łatwiej o skręcenie jakiegoś stawu czy o wywrotkę przez wystający korzeń. Poślizgi na błocie, mokrych liściach czy sypkim piachu to tylko niektóre z atrakcji czekających na nas leśnych ścieżkach. Jak widać, moi drodzy uciekając z betonowej pułapki miast, wpadamy prosto w paszczę matki natury. I znowu z pomocą możemy przyjść sobie tylko i wyłącznie my sami realizując skrupulatnie ćwiczenia siłowe, rozciągające i stabilizujące. 

 Reasumując moje rozważania, trzeba znaleźć dla siebie rozsądny kompromis i przyjąć raz na zawsze osobistą odpowiedzialność za swoje bieganie. Osobiście wszystkie spokojne wybiegania i wycieczki biegowe realizuję na mieszanej trasie. Staram się tak zaplanować sobie pętlę, żeby 50% drogi pokonać na asfalcie a drugą połowę na miękkim leśnym podłożu. Wyjątkiem od tej zasady są treningi siły biegowej, które realizuję wyłącznie w lesie oraz najdłuższa wycieczka w miesiącu, robiona wyłącznie na asfalcie. Szybsze akcenty to zupełnie inny temat, ale biegając wolne rozbiegania na mieszanym podłożu można znacznie zwiększyć ogólną objętość treningową.

Najważniejsze jednak przesłanie tego nieco przydługiego wpisu sprowadza się do jednego. To nie pogoda, nawierzchnia czy zazwyczaj nawet nie buty, decydują czy skończymy trening z kontuzją, czy nie. Tylko nasze lenistwo i brak konsekwencji w realizacji wszystkich około biegowych ćwiczeń.

niedziela, 23 października 2016

Szczęśliwego nowego roku :) czyli następny biegowy sezon czas zacząć.





Nasza złota polska jesień w pełni, a to z biegowego punktu widzenia oznacza, że nowy sezon czas rozpocząć. Wraz z jego startem należy oczywiście wyznaczyć sobie konkretne, mierzalne i przede wszystkim wykonalne cele jakie mamy zamiar zrealizować w nadchodzącym roku. Swoje plany podzieliłbym na wiosenne i te całoroczne.

Otóż z pewnych powodów, o których już pisałem:
http://biegackazdymozelukaszwisniewski.blogspot.com/2016/08/jak-pokonac-wasna-biomechanike.html
musiałem zrezygnować z debiutu w 38 PZU Maratonie Warszawskim. Nowy termin wyznaczyłem natomiast właśnie na kwiecień, planując start w Orlen Warsaw Marathon. W naturalny sposób wówczas ostatecznym sprawdzianem stanie się 12 PZU Półmaraton Warszawski. Na wiosnę muszę zmierzyć się niestety nie tylko z królewskim dystansem i własną biomechaniką. Kilka miesięcy temu zdiagnozowano u mnie ostatecznie astmę oskrzelową, która uśpiona przez wiele lat ponownie dała mi nieźle do wiwatu w połączeniu z letnimi alergiami. Zgodnie z moją wcześniejszą decyzją i deklaracją:http://biegackazdymozelukaszwisniewski.blogspot.com/2016/08/trening-biegowy-metoda-skarzynskiego.html 
nadchodzący sezon chcę przepracować Metodą Skarżyńskiego, realizując plan treningowy autorstwa Pana Jerzego na 3:45 w maratonie. W rozpisce tej bardzo odpowiada mi ogólna objętość i rozkład tygodniowy treningów. Niepokoi mnie jedynie tępo późniejszych odcinków WB2. Jeśli uda się utrzymać puls w ryzach to pełen sukces, ale liczę się z koniecznością wprowadzenia korekt w trakcie realizacji planu.




Kolejnym sportowym priorytetem jest do kwietnia zredukować wagę o jakieś 6 kilogramów, osiągając tym samym wagę rzedu 83-84 kilogramów. Mimo że już raz schudłem ponad 15 kilo to czuję respekt przed tym zadaniem. Za dużo kalorii w diecie a waga nie drgnie z miejsca jak dotychczas. Za mało a zabraknie siły i energii na wymagający trening wytrzymałościowy. Łatwo nie będzie, ale łatwe wyjście to żadne wyjście. Kategoryczny zakaz sprowadzania do domu słodyczy już wprowadzony w życie wiec jestem dobrej myśli :)

Ostatnia biegowa misja, którą zaplanowałem na rok 2017 to zdobycie Korony Półmaratonów Polskich. W realizacji tego przedsięwzięcia jedyną trudność dostrzegam w wygospodarowaniu wolnych terminów, aby pojeździć nieco po naszym pięknym kraju. Miasta, w jakich chciałbym wystartować to: Warszawa, Białystok, Wrocław, Piła lub Gniezno i Kraków.

Skoro szlaki wytyczone pozostaje jedynie konsekwentnie i wytrwale podążać nimi do celu.
Życzę wszystkim realizacji Waszych marzeń i to nie tylko tych biegowych :)


środa, 19 października 2016

Bieganie w mieście a czystość powietrza.





O tym , że ruch na świeżym powietrzu to samo zdrowie nie trzeba chyba w dzisiejszych czasach nikogo przekonywać. Nie obiektywnie sądzę, że bieganie jest numerem jeden spośród wszystkich zewnętrznych aktywności a jego prozdrowotne zasługi to temat mnóstwa publikacji. I jak zawsze w teorii wszystko wygląda pięknie. Ubieramy się, robimy rozgrzewkę i z uśmiechem na ustach przemierzamy swoje ulubione biegowe szlaki delektując się świeżym powietrzem i pięknem naszej polskiej przyrody. I faktycznie szczęśliwi ci, którzy mają w najbliższym sąsiedztwie duży obszar leśny o parkach narodowych i krajobrazowych nie wspominając. Niestety większość z nas biegaczy mieszka w dużych miastach a i osoby żyjące w mniejszych miejscowościach wcale niekoniecznie mają pod dostatkiem dostatecznie czyste powietrze. Palenie w przydomowych piecach czego popadnie wydziela wystarczająco dużo smrodu aby zakłócić oddawanie się biegowym treningom. O tym jaki wpływ mają wdychane przez nas podczas biegu nieczystości pisać nie będę bo zwyczajnie się na tym nie znam. Nie jestem ani naukowcem ani też lekarzem i to na ich analizach i badaniach proponuję się opierać. Na zdrowy chłopski rozum wdychanie całego zawieszonego w powietrzu syfu, fajne być nie może. Zwłaszcza, że w trakcie biegu nasze płuca przerabiają nawet dziesięć razy więcej powietrza niż w czasie spoczynku.

To niestety nie mgła :(



Osobiście żyję, pracuję i biegam w Warszawie więc kwestie związane z treningiem w dużym mieście są mi szczególnie bliskie. W pamięci mam wciąż żywe wspomnienie jak na początku mojej przygody z bieganiem wybrałem się na wycieczkę wzdłuż Wisły. Spory wówczas odcinek deptaku na lewym brzegu był zamknięty z powodu budowy Bulwarów. Zmuszony byłem więc pomykać wąskim chodnikiem wzdłuż Wisłostrady. Będąc świeżo po rzuceniu palenia zwykły ruch drogowy nawet mi nie dokuczał, dopóki mijający mnie tir nie strzelił z rury wydechowej na mojej wysokości. Było to niezapomniane doznanie i cenna nauczka na przyszłość. Ta historia chyba najlepiej obrazuje główny miejski problem jeśli chodzi o czystość powietrza - spaliny. Ruch samochodowy w stolicy paraliżuje miasto rano i popołudniu a tabuny powstałych w jego trakcie pyłów jeszcze długo unoszą się w powietrzu. O ile możemy zaplanować trening omijając godziny szczytu to na zapylenie z zakładów przemysłowych i domowych systemów grzewczych, wpływu już nie mamy. Szczerze nie można jednoznacznie określić nawet miejsc gdzie powietrze jest teoretycznie czystsze. Logiczne jest uciekanie ze swoimi biegowymi wojażami do miejsc oddalonych od miejskich arterii czyli do parków, wszelkiej maści lasków i rezerwatów. Ale nawet w tych miejskich oazach naszym wrogiem staje się wiatr, który potrafi nanieść chmurę syfu, która może uprzykrzyć nam ulubiony trening. Chcę w tym miejscu jednak wszystkich uspokoić bo bieganie nawet w umiarkowanie zanieczyszczonym powietrzu jest zdecydowanie bardziej prozdrowotne niż zaleganie na kanapie z paczką chipsów i piwem w ręce. Omijamy zatem główne miejskie arterie jak najczęściej uciekając do parków i lasów a jeśli zainteresowała Was problematyka miejskiego smogu zapraszam do śledzenia aktualnych badań powietrza w Waszej miejscowości na poniższej stronie 😃

http://powietrze.gios.gov.pl/pjp/current

Miejsca mojej ucieczki - Lasek Bielański i ...





... Kępa Potocka.



środa, 12 października 2016

Bieganie w deszczu, czyli nie chcem ale muszem :)


Coś pustawo na bulwarach :)



Zakładam, że każdy okno w domu ma i od czasu do czasu przez nie wygląda. Nie da się w takim razie nie zauważyć, że leje już drugi tydzień i coraz więcej z nas napotyka na dylematy związane ze swoją biegową pasją. Czy wyściubić nos z ciepłego, przytulnego domku i dobrowolnie oddać się na pastwę jesiennej słoty i zawieruchy? Naszykowany na kanapie biegowy strój i rozsznurowane zalotnie buty podpowiadają, że tak to czas by ruszyć dupsko i zrealizować zaplanowany trening. Ale ten drugi wewnętrzny głos krzyczy jeszcze głośniej, że po co ryzykować jakieś choróbsko na własne życzenie przemakając do suchej nitki. Przecież za godzinkę lub dwie pewnie przestanie padać i wtedy spokojnie pójdę pobiegać - podpowiada nam intuicja, która niestety zapomina wspomnieć o tych wszystkich rzeczach jakie wcześniej zaplanowaliśmy sobie na wieczór. I oczywiste wydaje się, że skoro od tygodnia pada dzień i noc to lada moment musi przestać i to będzie nasz czas na wybiegnięcie z domu i napstrykanie nowych fotek na facebooka. Którego z podpowiadających nam głosów posłuchamy zależy już od naszej silnej woli, zdolności do samo motywowania się oraz zwykłej odporności fizycznej. Przemierzając ostatnimi czasy warszawskie, opustoszałe biegowe ścieżki odnoszę wrażenie, że przewagę zdobywa jednak ,,zdrowy rozsądek'', którego ośmielę się nazwać po imieniu - leniem. 

Co prawda mokro i zimno ale w dalszym ciągu pięknie.


Osobiście wyznaję zasadę, ze nie ma złej pogody a można się jedynie na nią źle ubrać. W tym miejscu chciałbym zwrócić uwagę na kolejne zjawisko jakie zaobserwowałem. Otóż w biegowej prasie coraz więcej pięknych reklam chroniącej nas przed chłodem, deszczem i zawierucha odzieży a jej promocyjne ceny sięgają 800 złotych za kurteczkę, której absolutnie niczego nie odmawiam i zgadzam się, że jest to sprzęt z cała pewnością pierwszej jakości. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej bo przecież potrzebujemy jeszcze ubrać pozostałe części naszego ciała a to dalsze koszta. Kompletny strój zamkniemy w czterocyfrowej kwocie. Sklepy sportowe i specjalistyczne zacierają ręce co widzę po swojej skrzynce mailowej zapychanej zaproszeniami na coraz większe promocje i super nowości. I absolutnie nie ma w tym nic złego bo tak działa rynek. Szkoda jedynie, ze wszyscy możemy obserwować jak jesienią następuje przesiew sezonowych biegaczy, którym z całą pewnością brakuje motywacji i determinacji do kontynuowania treningów w gorszych warunkach ale też potencjalne nakłady na sprzęt odstraszają początkujących. 

I tu swoją rolę mamy do odegrania my wszyscy. Każdy kto na dobre wpadł już w biegowe sidła i poznał już sposoby jak trenować w trudnych warunkach, może wszak tą wiedzą dzielić się z innymi. Naprawdę nie potrzebujemy na odzież treningową na jesienną słotę wydać małego majątku. Oczywiście w markowych ciuchach komfort będzie o wiele większy ale już za około 300 złotych możemy wyekwipować się na treningi w deszczowe i chłodne dni. O ile dobre, markowe buty to podstawa i w żadnym wypadku nie można na nich oszczędzać to w sieci popularnych marketów sportowych znajdziemy wszystko co będzie nam potrzebne w naprawdę rozsądnych cenach. Nie pozwólmy aby pogoda decydowała za nas czy zrobimy dzisiaj trening czy znajdziemy sobie mnóstwo racjonalnych argumentów żeby go odpuścić. Pamiętajmy, że to nie sprzęt biega i poprawia wyniki, a powiedzenie że ktoś ma więcej sprzętu niż talentu jest obecnie wyjątkowo na czasie. Wiec naciągajcie leginsy na dupska, wiatrówki na garby i dalej na biegowe szlaki :)

A wilgoć wszędzie. I na zewnątrz i wewnątrz tej niebieskiej kurteczki ale 20 km wylatane :)




poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Jak pokonać własną biomechanikę?



Znacie może to uczucie gdy po niemal całym ciężko przepracowanym roku okazuje się, że główny cel wymyka się Wam z rąk? Ja od miesiąca zmagam się z nim każdego dnia a nie ukrywam, że ambitne plany tegorocznego debiutu na królewskim dystansie oddalają się coraz bardziej. Ostatecznym testem był 3 BMW Półmaraton Praski, który czarno na białym pokazał jaka walka z własnym ciałem czeka mnie w nadchodzącym sezonie i zmusił do refleksji nad sensem wrześniowego startu w maratonie. A oto moja historia :)

W końcówce roku 2015 nabawiłem się (co ciekawe nie trenując jeszcze biegania, które traktowałem jako uzupełnienie siłowni) kontuzji rozcięgna podeszwowego w lewej stopie. Konkretnie mówiąc oderwałem je ok. 1,5 centymetra od piety. Każdy kto miał problemy z rozcięgnem wie jakie to upierdliwa dolegliwość. Ciągnie się ona za mną po dziś dzień gdyż w okolicy zrostów i blizny powstają podskórne siniaki na skutek ciągłych uderzeń o podłoże. Nie jest to ból do urwania d... ale uprzykrza życie. Z cała pewnością nie pomaga fakt, że przeniosłem do biegania jedyny znany mi krok czyli lądowanie na pięcie. Tysiące uderzeń na każdym treningu powodują powstawanie coraz to nowych siniaków. Fizjoterapia niesamowicie pomogła tak jak rolowanie ale jest to rozwiązanie tylko czasowe. Przekonałem się o tym po 30 kilometrowym wybieganiu gdy rozbiłem je ponownie na kotlet. Koło się domknęło a dla mnie stało się jasne (z pomocą mojego cudownego fizjoterapeuty), że bez zmiany techniki biegu na śródstopie się nie obejdzie. I wszystko było by proste ale...

Długodystansowe bieganie ze śródstopia wymaga niesamowicie mocnych podudzi, które dały radę ponieść mnie na praskiej połówce do około 10 kilometra a dalszą trasę pokonałem mniej lub bardziej dostawiając piętę przy lądowaniu. Rozwiązaniem jest wielomiesięczne regularne wzmacnianie partii mięśni odpowiedzialnych za poprawny krok biegowy i lądowanie na śródstopiu. Wielomiesięcznych a 25 września już za pasem. Samo przestawienie się na śródstopie okazało się dla mnie bardzo naturalne ale ...

Biegając ze śródstopia lądujemy na zewnętrznej krawędzi stopy po czym przetaczamy ją do wewnątrz i następuje wybicie przy pomocy najsilniejszego w stopie palucha. W teorii wszystko super ale niestety okazało się, że dzięki wieloletniej pracy w pantoflach moje obydwa paluchy podniosły się nieco do góry a stopa traci jeden z trzech głównych punktów podparcia. Oczywiście odpowiednie ćwiczenia przez kolejne miesiące mogą naprawić ten stan rzeczy a 25 września już za cztery tygodnie. Obecnie biegając powyżej 10 km odczuwam już bóle w lewym przodostopiu ponieważ ogromną pracę wykonuje głównie lewa strona stopy. 

A tak jeszcze na koniec. W obydwu nogach mam dość znaczną nadpronację. Żeby moja lewa noga była do końca lewa to wspomnę, że ugina się ona w kostce przy lądowaniu o 6 milimetrów bardziej niż prawa co swojego czasu powodowało niesamowite przeciążenia. Ale to najmniejszy problem bo skorygować to można odpowiednią wkładką ale o płytkich butach mogę niestety zapomnieć :)

Jeśli coś Wam ostatnio biegowo nie poszło to przeczytajcie sobie jeszcze raz powyższy tekst a poczujecie się lepiej :) Jednak cały czas jestem pewny, że Biegać Każdy Może i będę. W tym sezonie maratonu nie pobiegnę a ogrom czekającej mnie pracy napawa perspektywicznie coraz większym optymizmem. Dodatkowo mogę zacząć nieco wcześniej nowy sezon i zacząć realizację planu według metody Jerzego Skarżyńskiego, którą postanowiłem sprawdzić od jesieni na sobie. Dystans na jaki stawiam w zbliżającym się roku to półmaratony a niestety królewski bieg musi zaczekać aż uporam się ze wszystkimi biomechanicznymi trudnościami.

Pamiętajcie, że nie ważne ile razy upadniesz ale liczy się jedynie żeby wstać o jeden raz więcej :)

niedziela, 7 sierpnia 2016

Trening Biegowy Metodą Skarżyńskiego czyli całoroczny rozkład jazdy.




 Książka swoją oficjalną premierę miała w poniedziałek 1 sierpnia 2016 roku a dotarła do mnie już w środę. Po lekturze ,,Biegiem Przez Życie'' autorstwa Pana Jerzego co najmniej raz w tygodniu zaglądałem na jego stronę aby sprawdzić czy aby jego kolejna pozycja nie jest już dostępna. Należy wspomnieć, ze i sam autor zaleca w celu lepszego zrozumienia jego koncepcji treningowych zapoznanie się właśnie najpierw z ,,Biegiem Przez Życie'' a dopiero potem rozpocząć lekturę ,,Treningu Biegowego Metodą Skarżyńskiego''. Kim jest autor w osobie Jerzego Skarżyńskiego chyba nikomu w polskim środowisku biegowym nie trzeba tłumaczyć. Nie zamierzam też polemizować nad wyższością czy skutecznością tej doktryny treningowej nad jakąkolwiek inną. Osobiście jednak przyznaję, że styl pisania Pana Jerzego przypadł mi do gustu a jego dorobek zawodniczy, trenerski i pisarski zasługują na uznanie. Ale tyle z moich przemyśleń i zajrzyjmy do tej rodzimej strategi treningowej, którą autor osobiście praktykował podczas swojej kariery wyczynowej a następnie przekazał swoim podopiecznym jako trener.

To kompletne i obszerne opracowanie zawiera plany treningowe do dystansów 10 km, półmaratonu oraz do maratonu wraz ze szczegółowymi opisami wszelkich środków treningowych i uzupełniających je ćwiczeń. Dodatkowo w internetowej witrynie autora znajdziemy filmiki instruktażowe jak wykonywać poszczególne ćwiczenia gimnastyki rozciągającej, siłowej itp. Jest to szczególny plus dla osób dopiero zaczynających swoją przygodę z bieganiem, które zazwyczaj z pominięciem traktują szereg ćwiczeń uzupełniających trening biegowy. Dystanse zostały opracowane na poszczególne czasy :
- 10 km od 60 przez 55, 50, 45, 40, 35 aż do 30 minut
- półmaraton od 2:15 przez 2:00, 1:50, 1:40, 1:30, 1:20 do 1:15
- maraton od 5h przez 4:30, 4:00, 3:45, 3:30, 3:15, 3:00, 2:45 i na złamanie 2:30
Oczywiście najwięcej uwagi zostało poświęcone treningowi pod królewski dystans i jego połowie.

Pan Jerzy podzielił sezon biegowy, który zaczyna się według niego na początku listopada na dwie części i to przyznam wydało mi się bardzo interesujące :


I ) Budowanie wytrzymałości czyli realizacja wybranego planu treningowego, który z kolei      podzielony został na kilka drobniejszych etapów:
1) Wprowadzenie jesienne - 2-3 tygodniowy okres wprowadzający po roztrenowaniu.
2) Orka - 6-7 tygodniowy intensywny okres w którym wydłużamy objętość treningową, budujemy siłę, wytrzymałość i odporność psychiczną na duże obciążenia głównie w postaci krosów w trudnym terenie.
3) Siew - czyli okres trwający do 18 tygodni będący już czystym treningiem specyficznym pod wybrany dystans i czas.
4) BPS - czyli bezpośrednie przygotowanie startowe trwające 6-7 tygodni.

Część pierwszą sezonu kończymy na wiosnę zaplanowanym startem głównym.

II) Budowanie szybkości czyli trening wytrzymałości tempowej według trzech rozpisek tygodniowych do wyboru. Autor cały okres aż do jesiennego startu głównego przeznacza właśnie na pracę szybkościową i częste starty na krótszych dystansach od 1500m do 10km. Faktem jest przecież, że praca na krótszych dystansach ma swoje przełożenie na dłuższych a przy okazji mamy możliwość wyszaleć się na rozmaitych zawodach :)

Wszystko to sprawia, że ,,Trening Biegowy Metodą Skarżyńskiego'' staje się dla mnie osobiście jedną z trzech głównych książek i koncepcji treningowych wartych uwagi, obok ,,Biegania Metodą Danielsa" i ,,Jak Biegać Szybciej ...'' autorstwa Brada Hudsona. Skłaniam się wręcz do rozpoczęcia nowego sezonu właśnie tą metodą i z całą pewnością będziecie mogli przeczytać i zobaczyć co z tego wyjdzie :)

wtorek, 26 lipca 2016

26 Bieg Powstania Warszawskiego - czyli jak połączyć pamięć i sportowe emocje.





O tym, że wezmę udział w tym biegu wiedziałem już w zeszłym roku gdy przekraczałem ze spuszczoną głową metę 25 Biegu Powstania Warszawskiego. Była to moja najbardziej sromotna porażka i jednocześnie jedna z najważniejszych lekcji w biegowej przygodzie. Nauczony doświadczeniem i mając za sobą siedem solidnie przepracowanych treningowo miesięcy, stanąłem ponownie roku na linii startu. Tegoroczna i już 26 edycja Biegu Powstania Warszawskiego jest częścią triady biegowej w stolicy o nazwie - Zabiegaj O Pamięć. W jej skład wchodzi jeszcze Bieg Konstytucji z maja oraz Bieg Niepodległości w listopadzie. Tradycyjnie już biorę udział we wszystkich trzech imprezach ale tytułowy wyścig jest wyjątkowo bliski memu sercu. Urodziłem się i wychowałem w Warszawie a historia tego miasta ukształtowała się we wszystkim nam znany sposób. Nie zagłębiając się w szczegóły historyczne to trudno nie zauważyć dziesiątek tablic pamiątkowych upamiętniających męczeńską śmierć naszych rodaków. Chyba każdego wyryte na nich liczby zmuszają do refleksji. W tegorocznym biegu wzięło udział według organizatorów dziesięć tysięcy ludzi, którzy sądzę tak jak ja pobiegli nie tylko dla sportowych emocji ale również aby uczcić w ten sposób pamięć poległych.



Aura tradycyjnie już nie rozpieszczała serwując nam o godzinie 21 blisko 25 stopniową temperaturę i znaczną wilgotność. Nauczeni doświadczeniem organizatorzy wytyczyli w tym roku trasę na jednej pętli co skutecznie uchroniło przed nieporozumieniami jakie miały miejsce podczas minionej edycji biegu. Wszystko przebiegało zgodnie z harmonogramem a po uroczystym odśpiewaniu Roty, startowały kolejne strefy. Niestety z przykrością muszę stwierdzić, że wielu ludziom jak zawsze zabrakło wyobraźni i zajmowane przez nich miejsca w strefach startowych były przeważnie bardzo na wyrost. Jednak skoro nie można nikomu niczego zabronić to trzeba się jedynie do tego przyzwyczaić i uważać na nagle opadających z sił biegaczy przed sobą, którzy potrafią zatrzymać się w miejscu jak słup. Po lekkiej przepychance na starcie dalej trasa bardzo się rozszerzała i dla wszystkich starczało już miejsca. Ulice były dobrze zabezpieczone i oznakowane a nawet pod nogi nie wyskoczyła nam żadna pani z pieskiem na smyczy, zdegustowana rozbieganą hordą blokującą ulice. Wszystko szło zgodnie a zaplanowane tempo 5:00 wydawało się mieć jeszcze pewien zapas. Zbieg ślimakiem na Karowej w dół dał dodatkowy czas na odpoczynek a dalej szło gładko przez Powiśle. Po piątym kilometrze pokusa aby przyśpieszyć była coraz większa ale całe szczęście zwyciężył zdrowy rozsądek bo jak się okazało czekała na nas jeszcze znaczna pułapka. Trasa prowadziła bowiem przez tunel pod Wisłostradą o długości ok 900 metrów. Gdy tylko do niego wbiegliśmy dziękowałem sobie w duchu za to, że nie przyśpieszyłem. Mimo włączonych wentylatorów, którym towarzyszył tupot setek nóg, powietrze niemal tam stało i sprawiało wrażenie mocno już używanego przez poprzednie grupy biegaczy. Nagle sił zaczęło ubywać a zaplanowane tępo okazało się wystarczające a na końcu tej biegowej niespodzianki zamiast przysłowiowego światełka czekał na nas oczywiście podbieg prowadzący już na prostą Wisłostradę. Do mety pozostało około trzech kilometrów i był to moment na odzyskanie oddechu przed finiszem. Doping kibiców i niesamowite kolory Tańczących Fontann skutecznie dodały mi sił gdyż po minięciu flagi z 9 kilometrem zacząłem lekko przyśpieszać. Znałem tą trasę doskonale i wiedziałem o dwóch lekkich podbiegach na ostatnim kilometrze. Siłowo byłem jednak dobrze przygotowany a nogi nie odmawiały posłuszeństwa. Wpadłem ostatecznie na metę dysząc jak parowóz z pulsem jakiego już dawno u siebie nie widziałem. Ale nowy rekord był mój i to poprawiony o prawie 4,5 minuty. Oficjalny pomiar czasu to 49:22 co dało mi 1961 miejsce w kategorii open i 782 w M30. Przyznam, że jestem bardzo zadowolony z rezultatu zwłaszcza, że wynik osiągnięty został z treningu maratońskiego :)



Na trasie miała miejsce jednak pewna sytuacja, którą będę na pewno pamiętał dłużej niż obecną życiówkę. Gdzieś na Powiślu stał bowiem przy trasie starszy mężczyzna, który bił nam wszystkim brawo i głośno dziękował za to, że biegniemy. Pozdrowiłem go gestem mijając i gdy miałem go już kilkanaście metrów za plecami usłyszałem za co był nam tak wdzięczny. Walczył bowiem w Powstaniu i dziękował nam wszystkim za uczczenie rychłej rocznicy wybuchu powstania. Mam jedynie nadzieję, że ten starszy Pan wie jak bardzo my jesteśmy mu wdzięczni a pamięć o nim i jego towarzyszach będzie żyła w nas na zawsze.